Historia Romana Stramki

Roman Stramka przyszedł na świat 13 lipca 1916 r. w Ptaszkowej, skąd pochodziła jego matka Maria z domu Wysocka. Głową rodziny Stramków był Ludwik, góral rodem z Harklowej. Jak wówczas wielu, znalazł zatrudnienie w Warsztatach Kolejowych, i zamieszkali na Gorzkowie.
13 Lip / 00:07

Życie w przedwojennym Nowym Sączu

Romek od najmłodszych lat interesował się sportem. Z powodzeniem trenował wiele dyscyplin. Był pływakiem, lekkoatletą, kajakarzem, piłkarzem, kolarzem. Jednak dla Romka numerem jeden było od zawsze narciarstwo. Swoje pierwsze narty zrobił sobie sam z… klepek rozbitej beczki, za której zniszczenie dostał od ojca pierwsze solidne lanie. Jako najmłodszy w sekcji narciarskiej Klubu Sportowego Kolejowego Przysposobienia Wojskowego „Sandecja” trenował pod okiem trenera Leopolda Kwiatkowskiego. Z łatwością wygrywał swoje konkurencje w kategorii juniora. W wieku piętnastu lat osiągnął swój pierwszy sportowy sukces wygrywając bieg narciarski w ramach mistrzostw klubów sportowych Kolejowego Przysposobienia Wojskowego w Zakopanem. O innych sukcesach świadczą relacje prasowe z końca lat trzydziestych XX wieku. Jak wspominał Julian Zubek „Był oczkiem w głowie Poldka [Leopolda Kwiatkowskiego – przyp. P. K]. Szybki jak iskra, zwinny i zwrotny. Nie biegałem z nim na nartach w zawodach będąc seniorem, ale bałem się go jak ognia jako przyszłego konkurenta. Pływał jak ryba (…). Jemu również nauka przeszkadzała w uprawianiu sportu, ale ukończył szkołę handlową w Wilnie zdobywając tam tytuł mistrza w biegu na 18 km”.



Roman Stramka (drugi z prawej) podczas zawodów lekkoatletycznych w Nowym Sączu, lata 30-ste. Fot. ze zbiorów Piotra Kazany.

Na kurierskich szlakach

Po klęsce wojska polskiego we wrześniu 1939 r., na południowe pogranicze Generalnego Gubernatorstwa ze Słowacją zaczęli przybywać ludzie pragnący przedostać się na nieogarnięty jeszcze wojną zachód Europy. Ze względu na dogodną lokalizację Nowy Sącz stał się jednym z głównych miejsc wypadowych na konspiracyjnej mapie uchodźców z Polski. Wojskowi oraz cywilni ochotnicy szli przez Słowację, Węgry, Jugosławię i Włochy do formujących się pod dowództwem gen. Władysława Sikorskiego polskich jednostek wojskowych we Francji. Zwykli cywile uciekali przed represjami okupantów, a inni po prostu chcieli się znaleźć jak najdalej od wojennego piekła.

Z tego powodu od jesieni 1939 r w samym Nowym Sączu zaczęły powstawać pierwsze zakonspirowane grupy przewodników trudniących się w przeprowadzaniu uchodźców przez Beskid Sądecki na słowacką stronę granicy. Szczególnie poszukiwano do współpracy przedwojennych przewodników górskich oraz młodych sportowców. Tych w Nowym Sączu nie brakowało. Jako pierwsi do działań konspiracyjnych na „zielonych granicach” zgłosili się podopieczni Leopolda Kwiatkowskiego z sekcji narciarskiej KPW „Sandecja”. Wychowani w przedwojennym duchu patriotyzmu, nadawali się do tej roli znakomicie. Naturalnie, dołączył do nich również „Romek”, który za pośrednictwem Klemensa Konstantego Gucwy, swojego przyjaciela z podwórka i sportowych boisk, dołączył do nowosądeckiej siatki przerzutowo-kurierskiej. Roman wręcz fanatycznie nienawidził okupantów. Pociągnął za sobą swoich przyjaciół z podwórka . Co porabiasz? – zapytał „Romek” kolegę z podwórka, Rudolfa Lenca. – Żałuję Polski… – odpowiedział Lenc. – To ci się nie przyda. Mam dla Ciebie lepsze zajęcie, psucie krwi szkopom. I tak to się zaczęło… Jako kurier i przewodnik przebył 69 razy trasę między Nowym Sączem a Budapesztem. (…) Gdy wychodził, całą rodziną rzucaliśmy się na klęczki i modliliśmy się o jego szczęśliwy powrót – wspomina pani Jadwiga Stramka Wolanin, siostra „Romka” – Każda jego wyprawa wiązała się z długą nieobecnością. Nieraz zdarzyło się, że nie pokazywał się w domu aż przez miesiąc czasu. Nie mieliśmy wówczas żadnych wiadomości. Nie wiedzieliśmy gdzie jest, czy jest bezpieczny i czy w ogóle żyje? A kiedy już wracał, starał się to robić niepostrzeżenie, dlatego chodził najczęściej nocami, nigdy za dnia, tak by nikt go nie zobaczył.



Roman Stramka (1916-1965) lata 50-te. Fotografia wykonana w Tatarach. Fot. ze zbiorów rodziny Stramków.

W tych czasach należało zachować wyjątkową ostrożność. Niebezpieczeństwo czaiło się z każdej strony. Służba na zielonych granicach nie była sielanką czy wojenną górską turystyką. Na kurierów i przewodników pokonujących granicę Generalnej Guberni ze Słowacją, oprócz niemieckich strażników granicznych, czyhały po drugiej stronie współpracujące z Niemcami słowackie służby policyjne. „Romek” kilkukrotnie dostał się w ich ręce. Za każdym razem w nieprawdopodobnych okolicznościach zdołał uciec. Do najsłynniejszej ucieczki „kowboja zielonych granic” doszło 18 X 1941 r. Wówczas, udało się „Romkowi” wydostać z niemieckiego więzienia w Nowym Sączu. Po raz kolejny zawdzięczał życie swojemu wrodzonemu instynktowi i zdobytej przed wojną żelaznej fizycznej zaprawie. Wysoką cenę za konspiracyjną działalność „Romka” zapłaciła jego najbliższa rodzina. Dom przy ul. Gorzkowskiej był kilkukrotnie rewidowany przez „nieoproszonych gości” w gestapowskich uniformach. Tym niezapowiedzianym wizytom towarzyszyło bicie, nieustanne obelgi i niekończące się pytania – „Wo ist Roman?”.
Po ucieczce Romana z więzienia, zostały aresztowane matka i siostra Zofia. Więziono również ojca Ludwika, który kilka miesięcy spędził w niemieckim więzieniu w Tarnowie. Jednak nawet w takim ponurym i ciężkim czasie jak wojenne i okupacyjne realia, należało znaleźć jakąś odskocznię dla równowagi ducha, aby nie zwariować.

„Chciałem Cię wypróbować czyś mocny…”

W pamięci kurierów-przewodników współpracujących z Romanem zachowały się w pamięci zabawne sytuacje, których inicjatorem był oczywiście niestrudzony „Romek”. Nazywał je „śpasy”. Czasami urządzał „strzelanie do rzutków”, czasem robił „w balona” swoich kompanów na konspiracyjnych szlakach. Jedną z nich wspomina Julian Zubek ps. „Tatar”. Był kwiecień 1944 r., jedno z ostatnich przejść na Węgry. Wówczas, jak zapewniał „Romek”, do przerzucenia na Węgry była bardzo ważna aparatura, która została zakopana w okolicach cegielni w Biegonicach. Plecak z aparaturą który niósł „Romek” był bardzo ciężki, więc postanowili że co jakiś czas wraz „Tatarem” i Jan Freislerem „Sądeckim” będą się zmieniać. Kolejnym który dźwigał plecak był „Sądecki”. Ostatnim był „Tatar”. Już gdzieś nad granicą ze Słowacją, gdy po raz drugi przyszła kolej na „Romka” zwrócił się flegmatycznie do zmęczonego „Tatara”– Chciałem cię wypróbować czyś mocny, możesz nosić przez granicę nawet krowy! A tej zasranej aparatury taszczyć dalej nie będziemy! Wyjmij ją Julek z plecaka, to ją zamelinujemy! [czyli ukryjemy – przyp. P. K.]”. „Tatar” odłożył plecak i z ciekawości zajrzał do jego wnętrza. Ku wielkim zdziwieniu, jego oczom nie ukazała się domniemany sprzęt lecz… osiem sporych rozmiarów cegieł… – „Ty byku krasy, ty gorzkowska bździno, zastrzelę Cię kiedyś jak psa!” – wrzeszczał mocno zdenerwowany Jan Freisler goniący „Romka”. Początkowa wściekłość szybko przerodziła się w szczery śmiech. „Przeprosom piknie za ten śpas, chciołem się trochę pośmiać! Na granicy śpasować nie będziemy” – z szyderczym uśmiechem przeprosił swoich kompanów. Taki właśnie był Roman, który po latach tak wspominał swoją wojenną przeszłość „(…) Tych kilka miesięcy chodzenia przez granicę , od października 1939 do marca 1940, określam sportowo jako „suchą zaprawę”. Dalsze cztery lata było ciągłym startem jak na zawodach, tylko, że z przerwami w kryminałach. Myślałem nie raz o tym, w których więzieniach były lepsze „punkty odżywcze”: czy u Słowaków czy na „Madziarach”, czy u nas? (…)”. Małomówny, zamknięty w sobie nie chętnie opowiadał o swoich wojennych przeżyciach.



Relacja prasowa z Ilustrowanego Kuryera Codziennego. Roman Stramka reprezentujący barwy Sandecji, zajął 3 miejsce w biegu na 300 m.

Powojenne realia

Romek po zakończeniu wojny, powrócił do Nowego Sącza. Końcem lat czterdziestych wyjechał do Zakopanego gdzie dzięki pomocy Juliana Zubka pracował jako magazynier w Ośrodku Kultury Fizycznej i powrócił również do czynnego uprawiania sportu. Był trenerem i zawodnikiem sekcji kajakarskiej i lekkoatletycznej Zrzeszenia Sportowego „Start” Nowy Sącz, szkolił również zawodników w sekcji narciarskiej CWKS „Zakopane”, „Start” Zakopane, LKS w Piątkowej i LKS Poprad Rytro. Jego podopieczni osiągali znaczne sukcesy narciarskie na arenie ogólnopolskiej.

Jadziu, jak usnę to już się nie obudzę…

Był 1 września 1965 r. Roman tego dnia wracał z Rytra, gdzie odebrał zaległą wypłatę za pracę zimową. Przejeżdżał właśnie na swoim junaku koło Winnej Góry w Biegonicach, gdzie przed wojną latano na szybowcach. Nagle zaczęła go wyprzedzać ciężarówka. Pojazd zahaczył o Romana, uderzając go w lewy bark. W wyniku doznanych obrażeń, w nowosądeckim szpitalu przekroczył kolejną w swoim życiu, a zarazem ostatnią siedemdziesiątą granicę. Dołączył do „niebieskiej sztafety kurierów”, gdzie czekali na niego Kostek Gucwa i Jan Freisler. Przed śmiercią miał powiedzieć zachrypniętym głosem do swej siostry Jadwigi tylko jedno zdanie „Jadziu, jak usnę to już się nie obudzę.”. Już się nigdy nie obudził. W czasie pełnienia służby kuriersko-przerzutowej wielokrotnie wymykał się śmierci. Pośmiertnie został odznaczony przez Rząd Polski na emigracji Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych, jego imieniem został ochrzczony stadion sportowy sądeckiej młodzieży przy Szkole Podstawowej nr 1 w Nowym Sączu oraz po wielu latach jedna z ulic Nowego Sącza w dzielnicy Gorzków gdzie się wychował. Roman Stramka jeden z najdzielniejszych okupacyjnych przewodników i łączników tras przerzutowo-kuriersko-łącznościowych Polskiego Państwa Podziemnego spoczywa na cmentarzu komunalnym w Nowym Sączu przy ul. Rejtana, kwatera nr 19. Na nagrobku widnieje napis „Odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, prawy Polak, gorący patriota, bohaterski kurier AK, przyjaciel młodzieży, ambitny sportowiec, trener narciarski miłośnik przyrody, wierny druh”. Cześć jego pamięci.

Tekst jest skróconą wersją która ukazała się w 12 lipca 2016 r. na portalu Twój Sącz

Piotr Kazana
Autor
Fot.
Multimedia